Mały Szlak Beskidzki - Maj 2023

Hej 
Natłok pracy i zajęć ewidentnie opóźnił napisanie tej relacji, ciężko się pozbierać, nawet przy wolnym czasie, ale się udało i dzisiaj zabieram Was na Mały Szlak Beskidzki. 
 Długo planowałem ten wyjazd, wiele przygotowań, ale to chyba, była pierwsza wycieczka, w której plecak był gotowy 3 dni przed wyjazdem. 

 Dzień I 
 Wyruszyłem wcześnie rano autem z ojcem i jego kolegą, droga przebiegała spokojnie do momentu korku na A4 obok Krakowa i później na Zakopiance, nowy tunel zrobił na mnie wrażenie. Zaparkowałem w Rabce-Zdrój na moim stałym darmowym parkingu.  
 Na szlaku było lekko pochmurnie, zapowiadało się na deszcz. Miejscami błotko dokuczało.  
 Ten kawałek szlaku jest mi dobrze znany, szkoda, że w tym momencie nie jest już kawałkiem MSB. Tempo spokojne dostosowane do towarzyszy. Perć Borkowskiego pierwsza atrakcja na trasie, szlak prowadzi tutaj dużym gołoborzem, wśród złomowiska luźnych skał i obok pionowego urwiska.  
 Tutaj też ukazały się po raz pierwszy Tatry, zamglone, ale widoczne :D  
 Ostatnie podejście pod schronisko zapamiętałem jako ciężką ścianę, ale teraz jakoś łatwo mi to przyszło. Wchodzę do schroniska a tam pustki, co mnie bardzo zadowoliło, podbiłem pieczątkę i zamówiłem żurek, gulasz oraz piwko na dobry start.  
 15:55 Pamiątkowe foty, kropka zaliczona i ruszyłem w 20km drogę. Jak na pierwszy dzień to chyba zbyt duże wyzwanie sobie dałem :D  
 Zejście z Lubonia bardzo średnie, strome, wystające korzenie, trzeba było naprawdę uważać.  
 Na szczęście dość szybko minęło, za to pogoda zaczęła się psuć i lekko zaczęło kropić. Pierwsze zdjęcie Lubonia ze szlaku.  
 Szlak wyszedł na asfalt, ale widoki cały czas dopisywały.  
 Dalej minąłem Złote Wierchy 535m n.p.m i dotarłem do Mszany Dolnej.  
 Tak sobie tutaj ubierałem kurtkę przeciwdeszczową, żeby za chwilę ją ściągnąć i tak w kółko. Na szczęście pogoda wynagrodziła mi moje trudy tęczą i piękną panoramą miasta.  
 Na podejściu na Lubogoszcz uświadomiłem sobie, że czas mam średni i musiałem przyspieszyć tempo. Szlak tutaj dosyć przyjemny, na szczycie Lubogoszcz uraczył mnie miejscem biwakowym, ławeczkami, tabliczkami.  
 Zaczęło się robić ciemno, więc zrobiłem parę fotek na zejściu i szybko na nocleg, żebym zdążył się zameldować. Pod chatą byłem o 20:55. Stałem pod drzwiami 5 minut, ale się udało. Obiekt "Pod Różą" mogę polecić, było wszystko co potrzeba w dobrym standardzie  
 Tak więc od czerwonej kropki zrobiłem 20km w czasie 5h co daje średnią 4.0km/h 
 Dzień II 
 Na szlak wyruszyłem o 09:26. Tak wiem to późno, ale musiałem odespać wczorajszy dzień i pierwsze zakwasy :D Na dworze pogoda barowa, niebo było pokryte mgłą.  
 Pierwsze podejścia dosyć przyjemne pod górę i z górki i tak cały czas się szło. Szlak aż za dobrze oznakowany w niektórych miejscach i las się ciągnął i ciągnął.  
 Koło 10:00 spotkałem pierwsze piechura na MSB, potem już ludzi coraz więcej, najpierw w Bacówce na Wierzbanowskiej Górze, gdzie zobaczyłem tabliczki z dystansem do pokonania, dla mnie taki symbol szlaku długodystansowego.  
 Potem podejście na Lubomir, szczyt KGP, gdzie na początku stało 1000 znaków droga prywatna :D Ten fragment szlaku mi się spodobał dzięki wielu tablicom poświęconym wiedzy z zakresu astronomii, czym się interesuje poniekąd.  
 Obserwatorium na szczycie było zamknięte, sezon się jeszcze nie zaczął. Mały tłum ludzi pozujących przed tabliczką, ja również szybka fota i liczył się tylko obiad w schronisku :D  
 Schronisko PTTK na Kudłaczach, spałem już tutaj wcześniej, ludzi tak w miarę, więc na spokojnie mogłem sobie zamówić jedzonko. Tutaj moje objawienie, nigdy nie byłem przekonany spróbować zupy czosnkowej, tutaj zrobiłem to pierwszy raz i była przepyszna. Jeszcze ta grzanki i ser żółty na górze, zajebiste :D  
 Zejście spokojne, z małymi szczytami po drodze, tak idę i spojrzałem na mapę, że szczyt nie idzie przez Uklejne (oczywiście pomyślałem, że może mi go zabraknąć, do jakieś odznaki xD), więc zeszłem z czerwonego i udałem się na wierzchołek gdzie zastałem kopiec Jana Pawła II, gdzie dorzuciłem kamień na górę :D  
 Przy Myślenicach szlak prowadzi obok dawnej skoczni narciarskiej K-45 oraz przez Rezerwat Zamczysko na Łabą, gdzie mamy ruiny wieży strażniczej i pozostałości głębokiej fosy z ok. XIII wieku.  
 Atrakcyjne miejsce, szlak tutaj kręty schodzi do samego miasta, gdzie kończę dzisiejszy dzień w Willi Wisła. Nowocześnie i ładnie w środku duże TV, tylko materac za miękki. 
 Koniec na dziś 17:00, średnia 3.65 km/h 
 Dzień 3 
Kolejny dzień, dzisiaj już szybciej się zebrałem i nogi już przywykły więc z kopyta ruszyłem na szlak, który przechodzi tutaj pod drogą przez którą jechałem pod Luboń :D  
 Przejście mostem a potem ulicami miast Myślenice było dobrą rozgrzewką, to tutaj zauważyłem pierwszego człowieka z plecakiem, który podążą w tym samym kierunku co ja, niestety przez wypłatę w bankomacie i późniejsze piękne widoki nie udało mi się go dogonić.  
 Szlak pokazał widoki na całą okolicę, po drodze natknąłem się na rozdarte drzewo i kapliczkę. Lipka Myślenicka tak to nazywają.  
 Wszedłem do lasku, a tam parę osób wypoczywało na Polanie Mikołaj, byłem zdziwiony, że tu nawet boisko do siatkówki mają :)  
 Udało mi się dogonić pierwszego podróżnika i od razu się zapoznać, szliśmy dalej aż do miejsca odpoczynku przy kapliczce św. Huberta. Ławeczki pod dachem, miejsce do spania, tutaj też poznałem kolejnych 2 wędrowców MSB i razem zjedliśmy śniadanie. Kolega już poznał moje tempo i stwierdził, że zaraz go przegonie, poszedł prędzej tamci też się zebrali i nikt nie zauważył najpiękniejszego widoku na Tatry na MSB. Stałem tu 15 minut robiąc zdjęcia i rozpoznając Gerlach, Łomnicę, Lodowy, Świnice...  
 Wędrówka na szlaku wyglądało aktualnie tak: co dogoniłem i przegoniłem znajomych to oni mnie przeganiali i tak w kółko. Dlaczego? Oto odpowiedź  
 Nie mogę po prostu przejść obojętnie w takich miejscach, gdzie na horyzoncie mam tyle wierzchołków. Każdy z nich to osobne wspomnienie zapisane w głowie. Zamglona, ledwo widoczne Romanka przynosi tak wiele obrazów przed oczami. Każdy szczyt ma zapisaną historię, dlatego tak bardzo uwielbiam być w takich miejscach. Dlatego tym więcej jestem w górach tym wszystko wokół staje się lepsze. W ludziach na szlaku nie widziałem tyle entuzjazmu :D  
 Szlak tutaj prowadził przez Pasmo Babicy, najwyższe w okolicy, przyjemne tempo i znów wszyscy znikli za mą. Upał dawał czadu, widziałem wędrowca co prosił o wodę okolicznego gospodarza.  
 Ogólnie na zegarku 15:35, a już zakończyłem dzisiejszy szlak. Średnia 4.1km/h taka pogoda, mógłbym iść śmiało jeszcze z 12km. No, ale cóż zrobić... Ośrodek Zakrzów mój nocleg, organizacyjnie to oni leżą, nawet normalnej recepcji nie ma, pokoje w miarę, trochę PRL. Pozostało mi tylko resztę popołudnia spędzić na leżeniu :D Dzień 4 
Trasa: Zjadłem śniadonko w ośrodku, nawet spoko było i o 07:30 wyruszyłem na szlak. Coraz wcześniej udaje mi się wyjść :D Początek dnia mój ulubiony, powolne zejście, stado baranów, przyjemna pogoda.  
 W Zembrzycach miałem zrobić zakupy, bo zrobiło się pusto w plecaku, ale wchodzę do sklepu jak zobaczyłem kolejkę pań to sobie odpuściłem i poszedłem dalej xD Jakoś sobie poradzę.  
 Podejście pod Gołuszkową górę z widokami. Tu tak przypadkowo udało mi się prawdopodobnie wyhaczyć ostatni punkt startowy MSB czyli Luboń Wielki.  
 dę sobie głodny w kozich skałkach i tak jeszcze sprawdzam, a może trafi się jeszcze jakiś sklep przed Leskowcem, tak przybliżam mapę, patrze z niedowierzaniem, a tak wyświetla się Pizzeria Jowicz przy samym szlaku oraz sklep obok, sprawdzam w google otwarte, więc pewnym, ale ostrożnym krokiem schodzę na jedzonko. Po drodze już widać schronisko na Leskowcu.  
 Nastawiłem się na pyszną pizze, wchodzę do lokalu, a tam najmniejsza pizza to 40cm. Nie pozostało mi nic więcej niż ją kupić :D Polecam restaurację.  
 Dawno nie miałem takiego ciężkiego podejścia, ledwo wchodziłem z rozdętym brzuchem, co najlepsze mimo takich gabarytów dogoniłem kolegę i obiecałem sobie, że w Leskowcu kupuje piwko.  
 Z taką motywacją schronisko zostało szybko zdobyte. Zaczęło się zbierać na burzę, kolejka do baru długa, ale ciemny lager był tego wart. Nie było czasu się rozkoszować od razu ruszyłem dalej, żeby jak najszybciej dotrzeć do potrójnej i zmoknąć jak najmniej. Tak to mniej więcej wyglądało:  
 Dalej już tylko był Rezerwat Madohora z Łamaną Skałą, gdzie jest umieszczona jedna z moich ulubionych górskich opowieści o krowie. Tutaj się już na maxa rozpadało, nic mi nie pozostało tylko jak najszybciej dojść do chatki :D  
 Do chatki pod potrójną nie wchodziłem nawet, zauważyłem, że nowy wyciąg pobudowali.  
 O 17:10 zakończyłem trasę, ale, że na chwilę przestało padać to wbiłem najpierw na Potrójną. Przy tylu dzisiejszych przerwach moje tempo wyniosło 3.56km/h. W chatce byłem pierwszy, nikogo nie było, pani mi tylko powiedziała co i jak, i tak się powoli wszyscy schodzili. Ulewa znów powróciła, a ja wykąpany mogłem z radością oglądać ludzi, którzy cali zmoknięci przychodzili na nocleg. Jako jedyny nie musiałem suszyć rzeczy :D Ostatni z Zakrzowa przybyli koło 21:00. Moja grupka z Poznania "Górskie Łaziki" często tutaj bywają i tak patrzę na ścianę o nawet plakat przyczepili, ale tak po chwilę do mnie dotarło, że to oni tylko my z forum :D Dzień 5 
Trasa: Jako, że przede mną było prawie 30km trasy, a pociąg miałem po 16:00 musiałem wcześnie wyruszyć. 06:42 już dreptałem po mokrym, błotnistym szlaku. Wiedziałem, że taki dzień musi się zdarzyć na szlaku długodystansowym. Pełne wyposażenie przeciwdeszczowe i trzeba było posuwać się do przodu, a padało nieprzerwanie.  
 W takich warunkach wyciąganie aparatu równało się z jego zaparowaniem, więc zdjęć robiłem niewiele. Na Kiczerze pierwszy przystanek pod dachem, jakaś para pakowała swój namiot i również kończyła szlak.  
 Krok za krokiem pokonywałem swoje małe cele, a w butach woda przemiło chlupała. Znowu nie uświadczyłem widoków na górze Żar, schowałem się na chwilę pod dachem i akurat pani otwierała restauracje. Jakakolwiek przerwa na ugrzanie się czy wysuszenie nie miała sensu, póki moje ciało trzymało temperaturę było git. Wełna merino i nowa kurtka przeciwdeszczowa dawała radę, z reszty wodę można było wyciskać litrami. Schodząc do zapory, gdzie miejscami prześwitywało jezioro poczułem się jak w Norwegii.  
 Rozpocząłem ostatnie podejście na MSB. O dziwo pamiętałem je jako trudniejsze, ale za to krótsze. Wcześniej tutaj szedłem nocą biorąc udział w Beskidzkiej Chłoście.  
 Do Chrobaczej Łąki nie zaglądałem, cały czas posuwałem się do przodu, szlak temu sprzyjał, bo ostateczne zejście z Gaików, bardzo przyjemne. W końcu pojawiła się na horyzoncie wieża kościoła w Straconce. Nie spodziewałem się, że aż tak bardzo wyczekiwałem ten moment, ale okoliczności przyrody nie zachęcały do dalszej drogi. W końcu dorwałem tą kropkę, szkoda, że nie ma jej gdzieś na normalnej wysokości (chyba, że nie widziałem :D) Ludzi na mecie brak, porobiłem kilka zdjęć, myk na przystanek gdzie po 10 minutach odjechałem w kierunku dworca. Szlak ukończyłem o 13:50(tempo 4km/h), na dworcu byłem o 14:30, przebrałem co mogłem i wybrałem się na pizze do Pizzerii Piastowskiej (5/5). Jak już się wysuszyłem to podróż minęła dobrze, w domu byłem o 23:00 
 Podsumowanie: I
lość km realna 142.4 
Średnia prędkość: 3.85km/h 
Przewyższenia: 5841m 
Czas spędzony na szlaku 36h 41 minut (Szacowany z mapy 43h) 
 Dostałem od tego szlaku dokładnie tego czego oczekiwałem. Wielkiej przygody, pięknych widoków, wszelkich warunków atmosferycznych. Cały trud związany z przygotowaniem, opłacił się. Każdego następnego dnia czułem się coraz lepiej i mógłbym dalej iść. Brakowało mi trochę wolności związanej z noclegami, więc na GSB robię na odwrót i mam tylko 1 nocleg zaklepany i pełna swoboda. Fajnym uczuciem było z pewnością przekraczanie różnych pasm i obserwowanie zachodzących tam zmian. Była to solidna lekcja szlaków długodystansowych, dobrze było zapisywać wszelkie dane, teraz będzie mi łatwiej planować górskie dni. Na pewno na takich trasach muszę się zmuszać i codziennie pisać w telefonie relację dnia, dzięki której ogólna opowieść będzie lepsza.

Prześlij komentarz

0 Komentarze

Ad Code

Responsive Advertisement